Medale i jagody
8 lipiec /środa/
Pochmurny i deszczowy poranek nie zachęcał do wyjazdu w plener, ale mieliśmy godnie reprezentować nasz Klub w zorganizowanych przez Stowarzyszenie Cross zawodach o Puchar Polski w nordic walking, więc nie wypadało narzekać na pogodę
Koordynator zawodów w specjalnym komunikacie zapraszał niewidomych i słabo widzących członków Stowarzyszenia z całej Polski na leśne szlaki wokół Ośrodka Szkolno-Wypoczynkowego w Porażynie. Jako że my z Poznania do Porażyna mamy tzw „żabi skok”, więc zjawiliśmy się tam liczną , bo 22 osobową gromadką..
Ze stacji do Ośrodka jest 2 km, i lało, ale cóż to dla nas wytrawnych piechurów. Na miejscu czekali na nas Gosia i Paweł z kluczami.. Jedna grupa zakwaterowana została w pałacu, druga w zwykłym bloku hotelowym. Do obiado kolacji mieliśmy dużo czasu , więc zaczęliśmy się wzajemnie odwiedzać podziwiając gustowny wystrój pałacowych pokoi. Największy i najładniejszy pokój trafił się Jagodzie i Jankowi, toteż jednogłośnie stwierdziliśmy, że będzie to miejsce naszej nieoficjalnej wieczornej integracji.
Na obiado-kolacji było już chyba z 70 osób, bo przyjechali uczestnicy z innych regionów Polski I wszystkich spotkał ogromny zawód, bo w sercu „Pyrlandii” podano nam skromną zupkę i krokiecika. A pyry ? - pytali wszyscy.. Odpowiedzi nie było do końca naszego pobytu i pyrów także nam nie podano. Raz były frytki, ale gdzie im do naszych pyrów. .Dobrze chociaż, ,że deszcz przestał padać i można było pójść na spacer do lasu I tu odkrycie – jagody, czarne jagody, całe połacie jagodowych krzewów.. Nawet niewidomi mogli je własnoręcznie zrywać i raczyć się nimi dowoli.
9 lipiec /czwartek/
Poranek pochmurny, nie padało , więc pozytywnie zakręceni miłośnicy gimnastyki z Poznania + goście z innych regionów /12 osób/ nie przepuścili okazji, ,by wspólnie poćwiczyć pod kierunkiem Lidki i Zbyszka. Potem śniadanie i przygotowania do zawodów – dowodzenie obejmuje koordynator Darek i jego ekipa czyli kadra.
Darek przywitał wszystkich serdecznie i przedstawił plan dnia, a potem Ania - instruktorka nordic walking przeprowadziła profesjonalnie rozgrzewkę i wyruszyliśmy na trasę , ale tylko po to, by się z nią zapoznać. .W czasie spaceru instruktorzy obserwowali jak posługujemy się kijkami, udzielali fachowych wskazówek i dodawali otuchy wątpiącym w swe umiejętności niektórym uczestnikom. W efekcie kilku naszych klubowiczów przekonało się, że nie takie kijki straszne, jak myśleli.
Po obiado – kolacji wyruszyliśmy znowu na jagody, a potem na pyszny sernik do ośrodkowej kawiarenki.
10 lipiec /piątek/
Dalej pochmurno, ale ciepło. Po śniadaniu wszyscy wstawiliśmy się punktualnie przed tzw „biurem zawodów, gdzie otrzymaliśmy numery startowe i podzieleni na drużyny i kategorie wyruszyliśmy na trasę. Najpierw była runda honorowa, a potem co pięć minut startowała kolejna drużyna. Trasa była dobrze oznakowana. Na skrzyżowaniach stali tzw obserwatorzy, którzy pilnowali, by prawidłowo posługiwać się kijkami i w ferworze walki o jak najlepszy czas nie pomylić drogi. Wszyscy dzielnie walczyli. Każdy pobił swój rekord życiowy i mógł być z siebie dumny. Atmosfera była wspaniała. Ci, którzy pierwsi dotarli do mety, dopingowali pozostałych.. Nie było przegranych, każdy otrzymał medal.
Wieczorem zebraliśmy się przy ognisku, by wspólnie upiec kiełbaski, wypić piwko i pośpiewać nasze turystyczne hity. Ten piknikowy nastrój zakłócił deszczyk, który po kilku minutach zamienił się w ulewę i trzeba było skończyć zabawę. I jak to zwykle bywa zaczęliśmy się integrować w mniejszych grupach.
11 lipiec /sobota/
Tym razem pogoda dopisała. Od rana do wieczora było słonecznie i ciepło. Nie obyło się bez porannej gimnastyki.. Po śniadaniu jedna grupa zawodników musiała wyjechać, by zrobić miejsce zawodnikom z innej części Polski. Dla tych nowych powtórzyły się tzw wstępne przygotowania do startu. – zapoznanie z regulaminem, profesjonalna rozgrzewka i obejście trasy. My wykorzystaliśmy ten czas na spacery po okolicy. Po obiedzie nasi koledzy dysponujący samochodami zawieźli nas do pięknie położonego pałacu w Wąsowie. Tam w eleganckiej kawiarni raczyliśmy się kawą, lodami i innymi pysznościami. Część grupy .wróciła do Porażyna samochodem, a ci najbardziej wytrwali wracali pieszo .Mieliśmy przecież solidny trening, więc 9 km. nie było dla nas wielkim wyzwaniem.
Po kolacji znowu ognisko, kiełbaski, piwko, gitara, turystyczne i biesiadne piosenki.zabawa do późnego wieczora. Do swoich pokojów wracaliśmy pełni przyjaznych uczuć. Czekał nas kolejny dzień zawodów.
12 lipiec /niedziela/
Rano powitało nas słoneczko i towarzyszyło nam aż do popołudnia, Kiedy nadszedł „czas powrotu” i spacerkiem ruszyliśmy na stację PKP w Porażynie zaczął kropić deszczyk. Najpierw jednak odbyła się druga część zawodów dla tych , którzy przyjechali wczoraj i startowali po raz pierwszy,a także dla tych, którzy zdobyli już medale, ale poza konkursem chcieli poprawić swój życiowy rekord w marszu z kijkami. Ognisko i wspólnie spędzony wieczór zintegrował grupę i marsz z kijkami przebiegał w sportowej atmosferze. W połowie trasy mali wolontariusze z miejscowej szkoły częstowali zmęczonych już zawodników wodą i dopingowali wszystkich. Kiedy ostatnia owacyjnie dopingowana zawodniczka dotarła do mety i nasza sympatyczna instruktorka Ania przeprowadziła ostatnią już, wyciszającą emocje gimnastykę. nastąpiła najbardziej wzruszająca część zawodów. Były medale ,podziękowania i zapewnienia nasze, że wrócimy tu za rok i zapewnienia miejscowych władz, że oni będą na nas czekać. Jeszcze runda honorowa i rozeszliśmy się do swoich pokojów.. Po obiedzie czas na pakowanie, na ostatnią kawę, pyszny sernik i na ostatni wypad na jagody, czarne jagody.
Kiedy spacerkiem przez las szliśmy na pociąg deszcz tylko kropił, ale kiedy siedzieliśmy już w pociągu, niebo nad Porażynem rozpłakało się na dobre